niedziela, 29 marca 2015


Ciągnik dla wymagających

Bardzo ważnym elementem wyposażenia każdego gospodarstwa sadowniczego jest odpowiedni, niezawodny sprzęt, który umożliwia szybkie i precyzyjne wykonanie wszystkich prac. Do tej kategorii można zaliczyć produkt marki Kubota – ciągnik M7040. Maszyna pracuje w sadzie pana Michała Purchalaka w miejscowości Muchnice Nowe, gdzie rosną wiśnie, gruszki, śliwki. Wkrótce również jabłka.



Od myśli do realizacji

Podstawowym przedmiotem działalności dziesięciohektarowego gospodarstwa Michała Purchalaka od lat siedemdziesiątych jest szklarniowa produkcja jednorocznych roślin rabatowych oraz sezonowych, takich jak pelargonie, bratki, stokrotki, jaskry, surfinie, chryzantemy, wszelkiego rodzaju rośliny balkonowe i ozdobne. Drugi pion gospodarstwa stanowi sad, a w nim drzewka wiśni, gruszy, śliwy oraz czereśni. Jesienią pan Michał planuje obsadzić areał jabłoniami. Chce ukierunkować swoją produkcję na owoce, które można dłużej przechowywać.  - W 2000 roku rodzice przepisali na mnie gospodarstwo. Od roku 2007 prowadzę produkcję samodzielnie. Po objęciu gospodarstwa początkowo w sadzie były tylko wiśnie, sukcesywnie dosadzałem grusze i śliwy. W szklarniach kwiaty cięte - róże, lecz ze względu na dużą konkurencyjność z Zachodu, postanowiłem zająć się roślinami rabatowymi. Zatrudniam kilka osób, rano rozdysponowuję prace. Cały czas inwestuję w maszyny przystosowane do produkcji, np. platformy i wózki do zbioru. Chcę w przyszłości angażować jak najmniej osób podczas zbiorów. Produkcja jest ustawiona w taki sposób, że przez całe 12 miesięcy wszystko się uzupełnia. Kiedy w szklarniach kończy się sezon roślin rabatowych, zaczynają się prace w sadzie, czyli opryski, pielęgnacja drzew, wykaszanie traw między rzędami. Na przełomie lipca i sierpnia rozpoczynają się zbiory wiśni, śliwki pod koniec sierpnia, we wrześniu gruszki. Sprzedaż owoców przechowywanych w chłodni o pojemności 90 ton trwa do końca roku. W przyszłości chcę nawiązać kontakt z grupą producencką, by dodatkowo usprawnić sprzedaż. Jestem, mówiąc kolokwialnie, za duży na rynek lokalny, a za mały do nawiązania współpracy z siecią wielkopowierzchniową. W zeszłym roku skup owoców miękkich był na granicy albo nawet poniżej poziomu opłacalności, ale ze względu na dwa profile produkcji jakoś sobie poradziłem, tym samym produkcja szklarniowa uzupełniła produkcję sadowniczą – mówi Michał Purchalak.

Usprawnić pracę


Pan Michał ukończył studia ogrodnicze w Skierniewicach, wcześniej technikum ogrodnicze. Podkreśla jednak, że wiedza wyniesiona z uczelni pomaga głównie teoretycznie. Nauka i praktyka na własnych błędach daje więcej.  Przez lata doświadczeń zdobył sporo kontaktów w środowisku ogrodniczym, co pozwala mu na wymianę spostrzeżeń i opinii na temat produkcji.
Gospodarz cały czas śledzi i wprowadza w życie nowe technologie. W szklarniach  jest zamontowana najprostsza automatyka typu podlewanie, nawożenie. Cała powierzchnia sadu zaopatrzona jest w układ nawadniający z możliwością dostarczenia nawozów poprzez system kropelkowy. W szklarni produkcja jest podpięta pod jedną kotłownię z odpylaczami, z regulacją zadanej temperatury dziennej i nocnej. Pan Michał korzysta z usług firmy konsultingowej, by zdobyć środki unijne. Najświeższym nabytkiem w gospodarstwie jest maszyna do napełniania doniczek ziemią oraz mieszalnik podłoża. Inwestycja usprawniła pracę oraz zredukowała czas.

Teraz przygotowaniem doniczek pod rozsady zajmuje się tylko jedna osoba. W najbliższym czasie planuje zakup kosiarki bijakowej z możliwością zbioru zrębków, które będą wykorzystywane do ogrzewania szklarni. Do tej pory ścięte gałązki drzew były rozdrabniane ręcznie. Osprzęt w gospodarstwie współpracuje z ciągnikiem M7040 marki Kubota, który pan Michał kupił wiosną 2013 roku u autoryzowanego dilera, w firmie Polsad z Kutna. Jak twierdzi gospodarz, nie jest to maszyna najtańsza, ale poszedł w kierunku jakości. Otrzymał 50% dofinansowania unijnego netto.

Dobry standard

- Do Kuboty przymierzałem się długo. Szukałem na rynku ciągnika powyżej 60 koni mechanicznych. Wielokrotnie zadawano mi pytania, dlaczego na tak małą powierzchnię gospodarstwa postanowiłem kupić ciągnik o mocy 70 koni. Ja patrzyłem przyszłościowo, przecież ciągnik wyższej mocy mogę zawsze wykorzystać – podkreśla sadownik. - Wiedziałem, że w wielu maszynach są instalowane silniki marki Kubota, słyszałem o ich niezawodności, to dodatkowo przekonało mnie do zakupu ciągnika. Byłem jednym z pierwszych klientów, którzy kupili na tym terenie japoński ciągnik sadowniczy. Kiedyś jeździło się autami japońskimi, słynącymi z dobrej jakości. Szukałem ciągnika równie dobrego – mówi pan Michał. Ciągniki marki Kubota pod względem komfortu, łatwości obsługi i prowadzenia spełniają światowe standardy. Nie inaczej jest w przypadku M7040, gdzie jak podkreśla właściciel, taki efekt zapewnia choćby łatwość wsiadania i wysiadania z kabiny dzięki prawie płaskiej podłodze. Traktor jest wyposażony w regulowaną kolumnę kierowniczą, przydatną przy częstym wysiadaniu z pojazdu. Kolejną zaletą jest instalowana w standardzie bezsprzęgłowa zmiana kierunku jazdy, dzięki wygodnemu w użyciu rewersowi hydraulicznemu, a nowoczesna przednia oś z systemem wspomagania skrętu Bi-Speed Turn gwarantuje bardzo mały promień zawracania, tak cenny w warunkach ograniczonej przestrzeni.
Przedni napęd włączany przyciskiem na desce rozdzielczej oraz rozbudowana skrzynia biegów z biegami pełzającymi są nieocenionymi pomocnikami podczas prac sadowniczych. Pełnię komfortu zapewnia również amortyzowany, wygodny fotel. - Kubotę wykorzystuję do oprysków, przecinki, zbiorów. Jest niezastąpiony również jako ciągnik pomocniczy. Dzięki dużemu prześwitowi traktor nie jest narażony na uszkodzenia np. podczas cięcia gałęzi. Prostota konstrukcji i obsługi sprawia, że można posadzić za kierownicę niewykwalifikowaną osobę, która z łatwością sobie poradzi. Jakość wykonania podzespołów oceniam bardzo wysoko, np. wieszaki do podczepiania osprzętu, są wykonane bardzo solidnie. Kabina jest dobrze wyciszona, przestronna, standardowo wyposażona w klimatyzację. Jak dla mnie, brakuje kilku schowków, czy miejsca, by schować lub powiesić butelkę z wodą. Chcę dokupić tylko przedni tuz i zamontować ładowacz czołowy.

Współpraca z serwisem

Pan Purchalak jest zadowolony ze współpracy z firmą Polsad. Jego M7040 ma na chwilę obecną przepracowanych 750 motogodzin. Uważa, że choć same przeglądy nie są najtańsze, to niskie spalanie w ogólnym rozrachunku daje wymierne korzyści. - Serwisanci przyjeżdżają bezpośrednio do mnie na przeglądy. Dlatego tak doceniam bliskość serwisu. Są praktycznie na telefon. Kiedy zbliża się czas przeglądu technicznego, około 20 motogodzin wcześniej umawiam się na wymianę oleju i filtrów – relacjonuje pan Michał. Kubota oszczędza mój czas i zdrowie. Jedzie się nim, jak samochodem. Nic nie brzęczy, nie trzęsie, w kabinie jest cicho, nie słychać szumów z zewnątrz. Wcześniej miałem ciągnik bez kabiny. To było bardzo problematyczne, zwłaszcza podczas oprysków. Teraz cenię sobie wysoki komfort pracy. Jazda i praca tym traktorem sprawia przyjemność – kontynuuje.  Sadownik uważa, że sukces stanowi praca i inwestycje w nowy sprzęt oraz technologie najwyższej jakości, które są niezawodne i nie odmawiają posłuszeństwa, gdy są najbardziej potrzebne. - Najbardziej liczy się czas, by praca została wykonana w odpowiednim momencie – podsumowuje Michał Purchalak.







Ciągnik przyjazny kobiecie

Dom w Grabowie, w powiecie łęczyckim przypomina scenerią ziemiański dworek rodziny Niechciców z „Nocy i dni” Marii Dąbrowskiej. W domu pierwsze skrzypce gra Marysia, najmłodsza w rodzinie Ludwiczaków. W przyszłości chce zostać wziętym informatykiem. Takie są plany, lecz czas zapewne pokaże lub zweryfikuje. Pani Joanna również chciała zostać policjantką, a jednak poszła inną drogą. Siedlisko otoczone jest urokliwym, zadbanym ogrodem, o którego wygląd troszczy się nestorka rodu, pani Jolanta Ludwiczak. W budynku gospodarczym, królestwie pani Joanny, wśród licznych maszyn, zaparkowany jest ciągnik marki Kubota M7040N, rodem z kraju kwitnącej wiśni, niezastąpiony pomocnik podczas prac związanych z uprawą aronii i czarnej porzeczki.


Z dziada, pradziada

Przodkowie pani Joanny osiedlili się w Grabowie w XIX wieku. W ich posiadaniu był młyn, zaopatrujący w mąkę rozległą okolicę. Działka, gdzie mieści się obecne gospodarstwo Ludwiczaków jest własnością rodziny od 1946 roku. Mama pani Joanny, Jolanta wyszła za mąż za tzw. mieszczucha, który początkowo nie potrafił się tutaj odnaleźć. Z realiami wsi nie miał do czynienia, ale był bardzo dociekliwy i szukał rozwiązań ułatwiających życie, gdzieś coś wyczytał, gdzieś czegoś posłuchał, próbował sam konstruować maszyny. 25 lat temu w Kutnie zawiązało się stowarzyszenie producentów aronii. Pan Ludwiczak został prezesem. - Pierwsze krzewinki aronii czarnoowocowej,  przyjechały do nas z lubelskiego z sadowniczo-szkółkarskiego zakładu doświadczalnego w Albigowej. Początkowo zajmowaliśmy się również szkółkarstwem. Z macierzystych krzewów wycinaliśmy krótkie pędy i sami je ukorzenialiśmy - mówi pani Jolanta, emerytowana nauczycielka, z wykształcenia biolog-przyrodnik . - Ja nigdy nie miałam planów, by osiąść na wsi, lecz życie pisze często inne scenariusze. 20 lat temu tato przepisał na mnie część ziemi. W międzyczasie wzięłam kilka kredytów na zakup gruntów. Metodą małej łyżeczki sukcesywnie powiększałam obszar mojego gospodarstwa. Dokupowałam maszyny. Stwierdziłam, że coś trzeba w życiu robić. Teraz wiem, że jestem u siebie. I tak rozpoczęła się moja przygoda z aronią w tle – dodaje pani Joanna.

Z przyrodą za pan brat

Obecnie Joanna Ludwiczak jest właścicielem ponad 30 ha gruntów. Ostatnio wraz z mamą dokupiła kolejne 7 ha. Ziemie uprawne położone są w bliskiej odległości od gospodarstwa. Najdalej piętnaście kilometrów od domu. Joanna Ludwiczak jest szefem i pracownikiem zarazem, ale z pokorą wysłuchuje rad ludzi, którzy - jak zapewnia, na niektórych sprawach znają się lepiej od niej. Areał upraw Joanny Ludwiczak stanowi 20 ha aronii, 10 ha czarnej porzeczki i 1 ha cisu. Na wiosnę rozrzuca nawozy, wykasza trawę miedzy rzędami, przycina stare pędy. Opryski związane z ochroną roślin stosuje w zależności od temperatury. Pani Joanna zwraca również uwagę, by nie było zbyt wietrznie, czasem w dzień jest zbyt wysoka temperatura, niesprzyjająca opryskom, wtedy wyrusza do pracy Kubotą wieczorem lub nocą. Po tych zabiegach pozostaje już tylko czekać, aż się urodzi. Zbiór czarnej porzeczki odbywa się na przełomie czerwca i lipca. Aronia owocuje w późniejszym terminie.


Leki z polnej apteki

Aronia ma specyficzny słodko-gorzkawy, cierpki smak. -Większość naszego społeczeństwa lubi owoce słodkie. Ludzie nie potrafią się przekonać do aronii – stwierdza pani Jola.  - A przecież wartością aronii jest wyjątkowo cenny skład witamin pozwalający zaliczyć aronię do roślin leczniczych – dodaje  Jolanta Ludwiczak. Mimo swoich prozdrowotnych zalet nie jest jeszcze tak popularna na rynku, choć coraz większa liczba ludzi wraca do naturalnej żywności i naturalnych leków. Owoce i sok aronii polecany jest do szerokiego stosowania przy leczeniu nadciśnienia tętniczego i chorób naczyń włosowatych. Najświeższe badania wykazały, że naturalna witamina P zawarta w owocach aronii może być bardzo przydatna jako środek zapobiegawczy i leczniczy przeciwko szkodliwemu działaniu promieniowania na organizm ludzki. Rynek polski stawia głównie na produkcję koncentratów. Aronia ma również zastosowanie jako barwnik spożywczy. Jest to duży krzew wysokości do 2,5m i średnicy od 1,5 do 2m. Owoce mają kształt okrągły lub lekko wydłużony, koloru czarnego, pokryte lekkim woskowym nalotem o średnicy 8-12mm i wadze 1-1,5g. Krzewy aronii powstałe z rozmnażania wegetatywnego owocują w trzecim, często nawet w drugim roku wzrostu. Plantacja aronii  powinna być prowadzona maksymalnie 15 lat. Po tym czasie należy ją odmłodzić. Wtedy wycina się najstarsze, zdrewniałe pędy, pozostawiając giętkie gałązki lub przycina się całą roślinę tuż przy ziemi. Czarna porzeczka posiada szczególne właściwości zdrowotne.  W medycynie ludowej owoce stosowane są głównie przy infekcjach górnych dróg oddechowych, ale również przy schorzeniach reumatycznych. Owoce czarnej porzeczki można także stosować pomocniczo przy wypadaniu włosów, a nawet jako okłady po ukąszeniach komarów czy meszek. Sok z czarnej porzeczki wspomaga leczenie migreny. Cis w gospodarstwie Ludwiczaków jest uprawiany na cele przemysłu farmaceutycznego. Ścina się ręcznie jednoroczne przyrosty. Dlatego pani Joanna podczas zbiorów posiłkuje się pracownikami najemnymi.  Z cisem u państwa Ludwiczaków zaczęło się od znajomości człowieka, który prowadził badania chemiczne nad taksolem, substancją, którą można wyodrębnić z cisu, i która może być jednym z głównych składników preparatów leczniczych. Leki zawierające taksol są jednymi najbardziej skutecznych preparatów przeciwnowotworowych. W jednorocznych przyrostach tej substancji jest najwięcej. 

Damski ciągnik


Pani Joanna skorzystała ze środków unijnych, wykorzystując pieniądze na kupno maszyn, przy okazji utwardziła plac manewrowy. Z Kubotą Joanna Ludwiczak współpracuje od 3 lat. Do zakupu ciągnika M7040N namówił ją Michał Sołtysiński z firmy POLSAD. - Kubotę cechuje wysoka jakość, traktor nie jest skomplikowany w obsłudze, nie jest naszpikowany elektroniką. Uważam, że to jest wybitnie damski ciągnik. Prosty w konstrukcji, a to jest dla mnie najważniejszy argument na tak. Zdecydowanie ułatwia życie. Potrzebowałam wąskiego, silnego, zwrotnego ciągnika sadowniczego, dodatkowo M7040N jest traktorem ekonomicznym, obniża koszty w moim gospodarstwie, co ważniejsze, zyskuję na czasie. Wtedy mogę więcej chwil poświęcić córce lub się po prostu wyspać, co uwielbiam – mówi śmiejąc się pani Joanna. Jadąc  tym ciągnikiem kierowca ma zapewnioną bardzo dobrą widoczność. Mimo niewielkiego rozmiaru traktor posiada wyjątkowo dużą moc oraz mały promień skrętu, bez użycia hamulców. Zachodząca na dach górna krawędź przedniej szyby ułatwia operowanie ładowaczem czołowym, oferując dobrą widoczność osprzętu. Ciągnik u Ludwiczaków przepracował na chwilę obecną 750 motogodzin. Obsługa serwisu jest wzorcowa. Pani Joanna uważa, że warto inwestować w maszyny marki Kubota, gdyż są bardzo przyjazne, nawet dla kobiety. Model dedykowany gospodarstwom owocowym, warzywnym oraz sadowniczym zapewnia ergonomiczne warunki. Komfort pracy jest naprawdę wysoki, a obsługa nieskomplikowana. 



Spośród wielu zalet traktora Kubota M7040N pani Joanna wymienia komfort jazdy w obszernej, klimatyzowanej kabinie, gdzie jest cicho, gdzie czasem można zasnąć podczas monotonii pracy, siedząc w wygodnym fotelu, słuchając jednocześnie muzyki. Doskonałym atrybutem jest wspomaganie kierownicy. Wał odbioru mocy (WOM) o dwóch prędkościach obrotowych, daje jeszcze więcej możliwości zwiększenia wydajności. Przekładnia z bie­gami pełzającymi dla maksymalnej precyzji podczas wykonywania prac z małą prędko­ścią.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Uwierzyć w swój sukces!


Bracia Cichoccy od 4 lat prowadzą fermę drobiu. Dzięki ciężkiej pracy 
i wytrwałości mogą pochwalić 
się osiągnięciami, których niejeden gospodarz z  wieloletnim stażem może im jedynie pozazdrościć. 
Cichoccy nie spoczywają na laurach, wręcz przeciwnie, pragną nadal się rozwijać. To młode osoby, kreatywne 
i  przedsiębiorcze. Myślą, co będzie dalej, perspektywicznie. Prowadzą grupy producenckie. Walczą nie tylko o dobro swoje, ale i o dobro innych hodowców. 

Trudne początki

Karol i Gabriel Cichoccy od 4 lat gospodarują na 21,5 ha ziemi w miejscowości Kiełpiny, gmina Lidzbark. 1,5 ha jest ich własnością, zaś 20 ha dzierżawią od tamtejszych rolników. W gospodarstwie znajdują 
się cztery budynki, z czego dwa są połączone. Mężczyźni, aby powiększyć i  zmodernizować swoje gospodarstwo, musieli wziąć kredyt. Początki dla Cichockich nie były łatwe. – Pożyczyliśmy od znajomych 5 tys. zł. Wydzierżawiliśmy budynki i  1,5 hektara pola. Ustaliliśmy z  właścicielem, że zapłacimy po roku hodowli. Wstawiliśmy 6 tys. gęsi. Sukcesywnie powiększaliśmy hodowlę. Po roku mieliśmy już 14 tys. gęsi. Ludzie w  nas nie wierzyli, a  na nasze plany i  dokonania patrzyli z  przymrużeniem oka. Najprawdopodobniej wynika to z tego, że jesteśmy bardzo młodzi. Ja mam 25 lat, zaś mój brat Gabriel 23. Dodatkowo zaczynaliśmy całkowicie od zera. Nie odziedziczyliśmy gospodarstwa, tak jak to często w tej branży bywa. Wspieraliśmy się nawzajem, a  wszystkie decyzje związane z  gospodarstwem podejmowaliśmy razem. Współpraca, która opiera się na zaufaniu i  zrozumieniu, przyczyniła się w dużej mierze do tego, co osiągnęliśmy przez 4 lata działalności. W naszych okolicach jesteśmy jednymi 
z największych dystrybutorów drobiu – relacjonuje pan Karol. Błyskawiczny rozwój.


Skąd pomysł na drób?

– Prawdę powiedziawszy, nie wiedzieliśmy, w  którą stronę pójść. Czy nastawić się na odchów bydła, 
czy ptaków. Jeden ze znajomych powiedział nam, że przez ostatnie lata był duży popyt na gęsi. Stwierdziliśmy więc, że może warto byłoby spróbować swoich sił właśnie w tym kierunku – stwierdził 
pan Gabriel. Panowie Cichoccy 
z pewnością nie żałują tego wyboru, 
bo w ciągu 3 lat powiększyli swą produkcję wielokrotnie. W pierwszym roku mieli 6 tysięcy gęsi, zaś teraz jest ich 39 tysięcy. W 2010 roku w  gospodarstwie braci znajdowało się ponadto 7 tysięcy indyków, a dzięki temu, że dobudowali dodatkowy kurnik, mogą teraz pomieścić jednorazowo 20 tysięcy drobiu. Chcieliby również powiększyć liczbę brojlerów do 50 tysięcy. – Na dzierżawionej ziemi siejemy owies jako zielonkę dla gęsi. U rodziców, którzy mają gospodarstwo niedaleko nas, planujemy w sierpniu posiać kukurydzę również jako zielonkę. Pozwoli nam to nieco zaoszczędzić na kosztach wyżywienia zwierząt. Jesteśmy wdzięczni rodzicom nie tylko za to, że udostępniają nam ziemię, lecz również za to, że często służą nam dobrą radą. Staramy się z nimi współpracować, udostępniają nam stodołę, abyśmy mieli gdzie przechowywać zboże i  mieszać pasze, 
zaś my pomagamy im w obróbce ich gospodarstwa – relacjonuje pan Gabriel.

Cykl hodowlany gęsi, indyków, kurcząt



– Sezon na hodowlę gęsi owsianych rozpoczyna się w  marcu i  trwa 
do listopada, a  w  pozostałych miesiącach zajmujemy się odchowem indyków i brojlerów. Przed pojawieniem się u nas gęsi dokładnie dezynfekujemy kurnik, a następnie umieszczamy w nim 8,5 tysiąca ptaków. Staramy się maksymalnie wykorzystać budynek, aby pomieściło się w  nim jak najwięcej zwierząt. Gęsi w  kurniku mają stały dostęp do wody oraz paszy. Po 3 tygodniach są przeprowadzane pod wiatę, gdzie żyją przez kolejne 5 tygodni. Wypuszczamy je następnie na wybieg. Przebywają na nim do 13 tygodnia życia. 
Po 13 tygodniu zamykamy ptaki na tucz. Trzeba wtedy pamiętać o  zmierzeniu tuczu, na 2-3 gęsi powinien przypadać m2 powierzchni. Cykl trwa łącznie 16 tygodni. Przez ten czas gęsi osiągają wagę około 6-7 kg – opowiada  Karol, starszy z  gospodarzy. – Jeśli chodzi o  indyka, jest on według nas znacznie łatwiejszy 
w  odchowaniu niż gęś. Nie ma problemu z  wypuszczaniem na wybieg czy podawaniem zielonki, tak jak 
w  przypadku gęsi. 
W zależności od tego, ile w danej chwili jest wolnych budynków, tyle mamy piskląt. Zazwyczaj jest ich około 4 tysięcy, ale często zdarza się też większa ilość. Znacznie bardziej polecamy hodowcom odchów indyczek od indorów, z  tego względu, że mniej chorują i  czas ich odchowu jest znacznie krótszy. 
W przypadku indyczek jest to 16 tygodni (osiągają wtedy do 12 kg), a u indyków okres ten wynosi 
22 tygodnie. Indor, co prawda, je tańszą paszę i  szybciej przybiera na wadze (nawet do 22 kg), 
ale od 16 tygodnia bardzo często pojawiają się u niego problemy ze stawami – kontynuuje pan Karol. 
– W tym roku pierwszy raz hodujemy brojlery i przyznam, że jest to najprzyjemniejszy oraz najprostszy cykl hodowli. Kurczaków nie trzeba bardzo pilnować, wystarczy im odpowiednia temperatura, pasza i woda. Dodatkowo ceny produkcji są niskie. Zazwyczaj odchowujemy od 12 do 16 tysięcy brojlerów. Cykl hodowli jest krótki, trwa jedynie 6 tygodni – ocenia pan Gabriel.

Zdrowie zwierząt priorytetem


Panowie Cichoccy dbają o to, aby zwierzęta na fermie były w jak najlepszej formie. – Aby zapobiec upadkom, przez pierwsze 5 dni podajemy antybiotyk. Następnie przyjeżdża do nas lekarz weterynarii, 
z  którym szczepimy 8 tysięcy gęsi naraz. Zajmuje nam to około 4 godzin. Oczywiście, upadek zwierząt często jest nieunikniony, czasami na poziomie 3%, czasami 15%. Robimy wszystko, aby upadek był jak najmniejszy. Jeśli jednak jest taka sytuacja, że wchodzimy do kurnika i  widzimy 20 nieżywych gęsi, wówczas przeprowadzamy odpowiednie badania i  podajemy dodatkowo antybiotyk. Mamy kontener, gdzie składujemy martwe ptaki, który później jest odbierany przez specjalną firmę utylizacyjną – podsumowują bracia. Jakość mięsa danego ptaka zależy przede wszystkim od zdrowotności zwierzęcia, 
a także od odpowiedniej diety. U indyka trzeba zmieniać recepturę w zależności od fazy rozwoju, w  którym się obecnie znajduje. 

Spółdzielnie gospodarcze


Każdy doskonale wie, że aby osiągnąć sukces, niekiedy trzeba się bardzo poświęcić. Panowie Cichoccy 
nie pamiętają, jak wyglądają dłuższe wakacje, na których nie robi się nic, 
a jedynie odpoczywa od codzienności. – Staram się godzić pracę ze studiami dziennymi na Politechnice Gdańskiej. Na odpoczynek nie mam więc za dużo czasu – stwierdza pan Gabriel. – Dodatkowo każdy z  nas prowadzi po dwie spółdzielnie producenckie. 
Ja jestem prezesem spółdzielni: Gęś Drób i  Gęś Drób 1, a  brat Indyk Drób i  Tradycja. Trzy pierwsze zrzeszają producentów drobiu, a  ostatnia producentów trzody chlewnej. 
Z naszej strony należą się podziękowania pani Krystynie Zajewskiej, która jest prezesem Krajowego Związku Grup Producentów Rolnych. Pani Krystyna zabrała nas na wyjazd szkoleniowo-integracyjny, 
na którym to właśnie powstał pomysł, abyśmy utworzyli własne grupy. Obecnie, w zależności od spółdzielni, zrzeszamy od 5 do 9 hodowców – dodaje pan Gabriel. Spółdzielnie umożliwiają hodowcom m.in. otrzymanie dotacji, a także negocjowanie cen paszy, czy też wreszcie uzyskanie wyższych cen skupu.

Problemy fermy drobiu

– Jesteśmy pierwszą tak dużą fermą w okolicy. Ludzie nie byli przyzwyczajeni do specyficznego zapachu gospodarstwa. Z tego powodu często mieliśmy kontrolę z ochrony środowiska. Na szczęście tak było tylko przez pierwsze dwa lata. Obecnie nie mamy już żadnych problemów z sąsiadami – stwierdza pan Karol. – Jak widać, do wszystkiego można się przyzwyczaić – żartuje pan Gabriel.

5 rano – czas na pracę!

Panowie Cichoccy rozpoczynają dzień o  5 rano. Do godziny 8 zajmują się sprawami związanymi 
ze spółdzielniami. – Przede wszystkim jest to papierkowa robota, której mamy sporo. Jeden z  nas załatwia formalności w sądzie, u marszałka, zaś drugi pilnuje interesu. Zatrudniamy 4 osoby. Przez pierwsze 2 lata doskonale radziliśmy sobie sami, ale wtedy też nie mieliśmy spółdzielni. Od 8 opracowujemy logistykę. Musimy zadbać również o  dostawę pemiksów, zbóż – opowiada pan Gabriel

Święto Gęsi


Co roku hodowcy gęsi obchodzą swoje święto. – Rozpoczyna się ono wieczorną konferencją, na której zbierają się przedstawiciele grup producenckich. Dyskutujemy przede wszystkim o  rynku drobiu – mówi pan Gabriel. Dodatkowo podczas imprezy jest też wystawa sprzętu rolniczego. Firmy związane 
z  rolnictwem rozkładają swoje namioty. – ŚwiętoGęsi zostało zapoczątkowane 8 lat temu. Z roku na rok jest coraz bardziej popularne – dodaje pan Karol. Cichoccy, zapytani o  to, co jest najważniejsze w  drodze do osiągnięcia sukcesu w  produkcji drobiu, bez zastanowienia odpowiadają: – Wytrwałość. Dobrze jest też trafić na życzliwych ludzi, którzy bezinteresownie pomogą początkującym rolnikom. Zdarzają się też oczywiście tacy, którzy najchętniej pozbyliby się młodej konkurencji. Nasza droga do sukcesu niekiedy była bardzo ciężka, ale trzeba przez to przejść, bo nie ma nic za darmo. Najważniejsze jest to, aby uwierzyć 
w  siebie i w swój własny sukces.

sobota, 6 kwietnia 2013

Z jajem za pan brat


Fermy Niosek Ząbkiewicz Sp.J. produkcją jaj konsumpcyjnych zajmują się od 1974 roku. Założycielem był Leon Oleksa. 
To sporo czasu zważywszy, 
że od tamtego czasu ferma rozwinęła się do pozycji jednego 
z największych przedsiębiorstw 
w tej branży. W 1981 roku fermę przejął Stanisław Ząbkiewicz, wprowadzając wiele innowacji. Osiemnaście lat później do klanu producentów jaj dołączył syn Stanisława Ząbkiewicza, Arkadiusz. W 2007 tradycję postanowił kultywować Krzysztof, młodszy syn Stanisława. I tak powstało wielopokoleniowe przedsiębiorstwo, któremu na chwilę obecną przewodniczy Arkadiusz Ząbkiewicz, który będąc już aktywnym przedsiębiorcą znalazł czas, by skończyć studia na kierunku Ochrona Środowiska. Każdego dnia kilkaset tysięcy kur znosi ogromne ilości jaj, które trzeba szybko zagospodarować. Jaja z Fermy Niosek Ząbkiewicz są dostarczane odbiorcom zarówno w kraju jak i za granicą.

Spółkę stanowi trzech mężczyzn, ojciec 
i dwóch synów. Każdy z nich ma w posiadaniu dwa kurniki, każdy z nich pracuje na rachunek całej spółki drobiarskiej. Główna siedziba firmy mieści się w Radzanowie. 
Tam powstała również nowoczesna pakowalnia, gdzie trafiają jaja 
w opakowaniach zbiorczych z wszystkich kurników. Pozostałe kurniki znajdują się 
w niedalekiej odległości, w miejscowości Zgliczyn-Glinki.  W czterech kurnikach kury 
są użytkowane w  nowoczesnych, ulepszonych klatkach, skonstruowanych zgodnie 
z najnowszymi zaleceniami Komisji Rolnej Unii Europejskiej. W dwóch kurnikach nioski rasy Lohman, Issa, Highland są, jako innowacja, prowadzone systemem wolierowo- podłogowym. - Ideą naszego działania jest stały, dynamiczny rozwój, przy wykorzystaniu najnowszych technologii w produkcji jaj konsumpcyjnych. Dbamy o każdy etap produkcji, aby zachować najwyższe standardy Unii Europejskiej i przede wszystkim cieszyć się zadowoleniem naszych Klientów  – podkreśla Pan Arkadiusz Ząbkiewicz.

System wolierowy

Na niższym i środkowym piętrze woliery znajdują się linie żywienia i pojenia. Najwyższa kondygnacja funkcjonuje jako strefa odpoczynku, gdyż w nocy kury kierując się instynktem wyszukują miejsca położonego jak najwyżej. System  ma modułową budowę, zapewniając w ten sposób ptakom przyjazne warunki bytowania oraz właściwe dla nich warunki środowiskowe. Ta modułowa konstrukcja sprawia, że wymagania odnośnie umiejscowienia wszystkich istotnych i niezbędnych systemów: karmienie, pojenie, gniazda, grzędy  są spełnione i systemy te są rozmieszczone równomiernie. 
Optymalna obsada oraz możliwość swobodnego poruszania się kur stanowią priorytet. To ułatwia codzienną kontrolę i monitoring ptaków oraz zbiór jaj przesuwających się z gniazd. Wewnątrz wolierowego systemu ptaki mogą przemieszczać się swobodnie w dół i w górę pomiędzy piętrami, po tak zwanych „schodkach”. Różnice w wysokości są bardzo małe, więc nioski mogą łatwo dotrzeć do paszy, wody, do gniazd i do miejsc odpoczynku. Mogą też dotrzeć do miejsca ścierania pazurów przez duże wejścia biegnące wzdłuż całego systemu.  Zachowanie czystości w kurniku i zdrowie kur są ściśle ze sobą powiązane. Dzięki taśmom do usuwania pomiotu, umieszczonym pod każdym z poziomów, większość pomiotu jest transportowana poza kurnik praktycznie bez wykonywania żadnej dodatkowej pracy. Dbając o jakość produktów fermy zapewniają nioskom swobodę ruchu i komfort. Korzystają one z wolnej przestrzeni wyłożonej ściółką, dzięki czemu zachowują swoje naturalne zwyczaje jak grzędowanie czy drapanie. Przekłada się to na ich zdrowie, a co za tym idzie na naturalny smak i zapach znoszonych jaj.

Jaja zawierają wszelkie składniki odżywcze oraz szereg niezbędnych witamin i związków mineralnych.
Wysoki poziom produkcji
- Na nieśność wpływa wiele czynników. Bardzo ważny jest materiał wyjściowy, czyli zdrowe pisklęta, później cały proces odchowu, warunki produkcyjne w odchowalni, klimat, powietrze, odpowiednia ilość przestrzeni, by kury miały odpowiedni dostęp do paszy i wody. Wykorzystujemy pasze własnej produkcji z najlepszych zbóż, które skupujemy od okolicznych rolników. 
Kwestia żywienia przekłada się proporcjonalnie na ekonomikę. Jaja są duże, skorupy są mocne. To nie tylko pasza, to również światło, temperatura pomieszczeń, wentylacja. 

Cykl produkcyjny

Rozpoczyna się od zakupu jednodniówek różnych ras z kilku zakładów wylęgowych. Pisklęta przebywają w odchowalni szesnaście tygodni, później idą 
do hal produkcyjnych i tam przez trzynaście miesięcy niosą jaja. 
W 24 - 25 tygodniu osiągają szczyt nieśności. Można przyjąć średnio, że jest to 300 jaj w okresie prawie czterystu dni. 
W praktyce im nioska starsza tym ma mniejszą wydajność, ale za to jajo starszej kury osiąga większe gabaryty. Dobre samopoczucie kury odzwierciedla się na produkcję. Później ostatnia podróż, do rzeźni, a ich miejsce zajmują nowe nioski. I tak na okrągło. W cyklu produkcyjnym mamy miesiąc przerwy. W tym czasie przeprowadzamy dezynfekcję kurnika, po czym wprowadzamy młode kurki z odchowlani.

W zgodzie z ekologią

Fermy Niosek Ząbkiewicz Sp.J. dbają o środowisko naturalne . W zakładzie pakowania jaj używane są wyłącznie opakowania z papieru i tektury. Jaja są pakowane zarówno w opakowania jednostkowe po 6, 10, 15 i 30 sztuk jak i zbiorcze kartony tekturowe po 180 lub 360 szt. Do klientów jaja dostarczane są własnymi środkami transportu. Są to specjalistyczne samochody spełniające wymagania weterynaryjne dotyczące środków transportu, używanych do przewozu środków spożywczych pochodzenia zwierzęcego.







środa, 27 marca 2013

Nowoczesna ferma indyka


Ojczyzną indyków jest Ameryka. Tam je udomowiono około 1000 lat temu. Do Europy, 
a dokładniej do Hiszpanii, trafiły dopiero w XVI wieku, po wyprawach Krzysztofa Kolumba. Kolumb przypływając do brzegów Ameryki był przekonany, że przypływa do Indii. 
Być może właśnie dlatego w języku polskim, ten amerykański ptak nazywa się adekwatnie do tego wydarzenia – indykiem.



Ferma drobiu w Lipowcu, w gminie Kurzętnik istnieje od 1981 roku. Wtedy to pan Wojciech Mączkowski kupił pierwszy kurnik o powierzchni 420m2. Początkowo wstawiał brojlery. W roku 1995 wraz z podjęciem współpracy z firmą Indykpol z Olsztyna,  rozpoczął produkcję indyków. Hodowca, mimo długoletniego doświadczenia w tej branży, pragnie nadal rozwijać i udoskonalać ten kierunek produkcji.  - Wojciech Mączkowski jest osobą kreatywną i przedsiębiorczą, jego głowa jest pełna pomysłów. Nie boi się nowych wyzwań. 


W 1981 roku pan Wojciech Mączkowski,  z zawodu elektryk,  kupił pierwszy kurnik. Przez lata udoskonalał konstrukcję starych obiektów  i budował  nowe kurniki. Obecnie jest właścicielem dwóch ferm:  
w Lipowcu, gdzie budynki inwentarskie zajmują łączną powierzchnię 8 tys. m2 oraz w pobliskim Kantowie – z łączną powierzchnią budynków inwentarskich wynoszącą 10 tys. m2.  – Pierwsze wstawienie piskląt indyczych miało miejsce w 1995 roku. Wtedy prowadziłem hodowlę indyczki i indyka, tzw.  mix, pół na pół. Obecnie są to przede wszystkim indyki. To trudne ptaki w produkcji.  Naszym głównym założeniem jest stały i dynamiczny rozwój, przy wykorzystaniu najnowszych technologii z zakresu genetyki i produkcji. Podczas cyklu produkcyjnego bierzemy pod uwagę spożycie paszy, zdrowotność i wagę normatywną – mówi pan Wojciech.



W Lipowcu, gdzie mieści się główna siedziba firmy, w 2007 roku powstała bardzo nowoczesna wytwórnia pasz z ośmioma elewatorami, 
z elektronicznym dozowaniem surowców.  

 W 1998 pan Wojciech kupił fermę w Kantowie. Od tego czasu pracuje w ustalonym, niezmiennym systemie. - Do wychowalni wstawiamy co sześć i pół tygodnia 16 tys. jednodniowych piskląt indorów, wraz z około 3 tys. indyczek. Po czterech tygodniach ptaki  przenosimy do  kurnika o powierzchni 5 tys.m2. Tam ptaki przebywają już do końca tuczu. Po upływie kolejnych sześciu tygodni wstawiamy nową partię indyków do wychowalni. Do grupy indyków dokładamy indyczki głównie ze względów ekonomicznych. Wśród indorów jest wiele selektów, łamią skrzydła, nie osiągają odpowiedniej wagi. Około 15-16 tyg. życia wybiera się ze stada indyczki oraz selekty. Indory trzymamy około 22 tygodni, w tym czasie pochłaniają ogromne ilości paszy. Zawsze mamy dwie grupy wiekowe. Robimy osiem cykli produkcyjnych na rok, tzw. rzutów. Obecnie prowadzimy 88 cykl od momentu rozpoczęcia naszej produkcji. Najprościej można ująć: co sześć tygodni wstawienie, co cztery przenoszenie. Pozostają nam dwa tygodnie na przeprowadzenie dezynfekcji. Harmonogram produkcji ustalamy z rocznym wyprzedzeniem z wylęgarnią i ubojnią – relacjonuje hodowca. Pan Mączkowski nie jest związany z jednym dostawcą piskląt. Uważa, że jakość piskląt dostępnych na rynku jest bardzo wyrównana i wiąże się jedynie z poziomem selekcji dokonywanych w wylęgarniach. Podobnie sprawy się mają w przypadku wyboru ubojni.

Wysoki poziom produkcji



Sukces i osiąganie zysków z chowu indyków uwarunkowane są dobrze zaplanowanym systemem ich utrzymania, uwzględniającym wszystkie elementy cyklu produkcyjnego, przygotowanie pomieszczeń, sprawną obsługę stad i zabiegi profilaktyczne. Jednak nic tak nie wpływa na zdrowie, jak prawidłowe żywienie. Szczególnie ważne dla osiągnięcia pożądanych efektów hodowlanych jest stosowanie zbilansowanych programów żywieniowych w pierwszych dniach życia ptaków. Indyki w kurniku mają stały dostęp do wody oraz paszy. Woda podawana ptakom zapewnia prawidłowe funkcjonowanie organizmu, natomiast odpowiednie systemy pojenia zapobiegają zapychaniu się poideł i tworzeniu tzw. biofiltrów, niebezpiecznych dla zdrowia ptaków i negatywnie wpływających na eksploatację urządzeń rozprowadzających wodę. 


Pasza to najważniejszy element w całym łańcuchu produkcyjnym. W obliczu wysokich cen surowców zbożowych oraz niezadowalających cen skupu żywca wytwórnie pasz oferują produkty, które nie są w stanie zapewnić przyrostów oraz współczynnika wykorzystania paszy, jakie zostały określone w normach. To problem, z którym spotyka się dzisiaj wielu hodowców w Polsce. W przypadku fermy należącej do pana Mączkowskiego nie ma to znaczenia, gdyż ma swoją własną wytwórnię pasz. Mieszanki przygotowywane są dokładnie pod potrzeby odchowywanych ptaków i nie ma mowy o oszczędnościach w tym zakresie. Na początku cyklu, praktycznie co dwa tygodnie, zmieniana jest receptura. Ustalane dawki żywieniowe dla ptaków należy dodać do paszy, aby była dobrze zbilansowana. Na przykład u ptaków rasy Hybrid Converter używamy ośmiu pasz w różnym przedziale wagowym Prowadzimy w hodowli kilka ras , w tym: Hybrid XL, wspomniany już Hybrid Converter, Big 7, Big 6. Każda rasa potrzebuje innego zbilansowania dawek pokarmowych – mówi pan Wojciech Mączkowski. 
Samo żywienie to nie wszystko. Bardzo istotne są zalecenia dotyczące oświetlenia, temperatury pomieszczeń, wentylacji. Kurniki pana Mączkowskiego to dobrze zaprojektowane budynki, o dużej  kubaturze z wysokością 6 m w kalenicy, zabezpieczone pianką poliuretanową. Betonowe posadzki w kurnikach są wyłożone suchą ściółką, którą stanowi wysokowartościowa słoma. Zapewnienie suchego podłoża to element profilaktyki schorzeń układu oddechowego. Na dobrą jakość ściółki ma wpływ jakość słomy oraz doskonała wentylacja.

 

Zmiany receptur spowodowane są także wymaganiami pokarmowymi danej rasy.   - Około 80% hodowców kupuje pasze pełnoporcjowe. Są jednak diamenty jak pan Wojtek, którzy sami mogą zrobić paszę. Tutaj jest widoczny na każdym kroku profesjonalizm. - Gdy chcemy podnieść poziom metioniny o 0.01% , to robimy to bez żadnego problemu. Bazujemy na premiksie 1%, do którego dołączamy lizynę, metioninę, treoninę, tryptofan, fosforan, kredę, kwaśny węglan, sól. Pasze stosowane na fermach w Lipowcu i Kantowie są sypkie. Wszystkie aminokwasy i makroelementy dozujemy indywidualnie z racji dużych rozbieżności w zaleceniach, co do rasy - mówi właściciel.
Ród indyczy to arystokracja wśród ptaków hodowlanych. Jedzą powoli z przerwami, mało ale za to często, doskonałej jakości pasze. Ze względu na bardzo szybki metabolizm i bardzo szybkie tempo wzrostu wymagają przede wszystkim pełnowartościowego białka. Ciekawostką jest to, że u ptaków w wolu może zachodzić nawet trawienie białek i tłuszczów pod wpływem enzymów, które pochodzą z żołądka gruczołowego a nawet dwunastnicy.


Choroby nóg u indyków to przyczyny ogromnych strat ekonomicznych. Aby temu zapobiec, w intensywnym odchowie od pierwszego dnia życia należy zapewnić pisklętom możliwość ruchu. Do ruchu pobudza je różnica temperatur pod kwoką i w kurniku. Chorobom nóg u indyków sprzyja brak światła słonecznego, natłuszczanie pasz, zbyt duży udział kukurydzy i soi, brak włókna w paszy, witaminy D3 i witamin z grupy B, nadmiar witaminy A oraz mokra brudna ściółka. Na podeszwach skoków tworzą się otwarte rany,  powodując zakażenie całego organizmu i pogorszenie jakości mięsa.
- Mieliśmy problem z koronawirusami – cichymi mordercami ferm indyczych. Na szczęście mamy bardzo dobrego lekarza weterynarii, który dba o nasze indyki. W odpowiednim momencie wykluczył te wirusy z naszej hodowli - stwierdził pan Mączkowski.


W odróżnieniu od kur w życiu indyków występują tzw. okresy krytyczne, które wymagają specjalnego żywienia i pielęgnacji. Pierwszy okres występuje już w pierwszych tygodniach życia, to brak łaknienia. Prawdopodobną przyczyną tego jest wyższe - bardziej zasadowe - niż u kur pH przewodu pokarmowego. Nasila się to wtedy kiedy pisklęta są bardzo sterylne i nie może namnożyć im się w przewodzie pokarmowym właściwa flora bakteryjna. Czystość jest konieczna, ale sterylność jest zabójcza. W przyrodzie bowiem nie ma miejsc wolnych od mikroorganizmów. Jeśli nie będzie właściwych bakterii fermentujących pojawią się bakterie chorobotwórcze albo grzyby. Drugi okres to koralenie, które następuje między 5 a 9 tygodniem życia. W tym czasie ptaki prawdopodobnie gorączkują. Są bardzo wrażliwe na przeziębienie, choroby układu oddechowego i pokarmowego. Trzeci okres to okres gwałtownego wzrostu indorów w 17-18-19 tygodniu życia. Jest to okres, kiedy układ krążenia i układ oddechowy nie nadąża za bardzo szybkim tempem wzrostu. Upadki ptaków w tym okresie powodują ogromne straty bowiem padają najpiękniejsze, najbardziej żarłoczne okazy.  – Innym problemem z jakim borykają się fermy to promocja mięsa indyczego – ciągle spożywamy go zbyt mało w stosunku do produkowanej ilości. W różnych krajach unijnych jest różna kultura spożywania mięsa indyczego. Wszystko wskazuje na to, że na rynku polskim jest jeszcze dużo miejsca, by tego mięsa można było więcej produkować. W tym roku w związku z wysokimi wstawieniami, zaistniał problem z handlem mięsem indyczym – ubolewa nad tym faktem pan Wojciech.



Właściciele fermy dążą do samowystarczalności, chcą uruchomić własną ubojnię, w której także będzie prowadzony ubój selektów (zabite w odpowiednim czasie dają pełnowartościowe mięso). Taki kierunek jest bardzo logiczny w przypadku ferm wielkotowarowych. Wtedy hodowca staje się przysłowiowym okrętem dla samego siebie. Może mieć wpływ na zdrowotność stada, może mieć wpływ na pasze jakie są podawane. -  Nie mamy niestety wpływu na finanse. Z ceną nie możemy walczyć. Cały czas szukamy złotego środka, by mieć na to wpływ. Cena jaką otrzymuje hodowca nie ma żadnego odzwierciedlenia z ceną mięsa na półce – dodaje pan Mączkowski.
Na pytanie, co jest najważniejsze w drodze do osiągnięcia sukcesu, pan Wojtek bez zastanowienia odpowiada: praca, praca, praca i wytrwałość.









piątek, 22 marca 2013

Praca, która stała się pasją





Nie trzeba przekonywać nikogo do tego, że Polsce generalnie potrzeba jak najwięcej ludzi wykształconych. Potrzeba ich także polskiemu rolnictwu, dzięki nim bowiem polska wieś staje się coraz bardziej nowoczesna. Pan Arkadiusz Legucki wraz z bratem i ojcem stworzyli grupę producencką.  Swoją wiedzę czerpią z wieloletniego doświadczenia. Zajmują się produkcją borówki amerykańskiej na terenie gminy Błędów w województwie mazowieckim. 

Leguccy zajęli się produkcją borówki amerykańskiej, działają w tej branży od 10 lat, obecnie na areale 50 ha, z czego 4 ha w tunelach, pod gołym niebem ok 35 ha krzewinek. Jak większość rolników są  całkowicie uzależnieni od pogody. Sezon na borówkę amerykańską, która nadal jest mało znana w Polsce, zaczyna się w czerwcu, kończy we wrześniu. Co ciekawe Polska jest największym producentem borówki amerykańskiej w Europie. 80% borówki z Europy jest eksportowana do Anglii.   

- Borówka amerykańska jest trudną produkcją i choć zajmujemy się tym od lat cały czas zdobywamy nowe doświadczenia. Człowiek uczy się na własnych błędach. Od momentu sadzonki do owocowania mija pięć lat, co roku trzeba przycinać rośliny, to jest również bardzo kosztowne. Stosujemy naturalne zapylanie roślin przy użyciu trzmieli. Uważam, że jest to wiodąca metoda w stosunku do metod alternatywnych, np. chemicznych. Pełne zapylenie powoduje wzrost plonu, polepsza jakość owoców, zwiększa w nich zawartość cukru i witamin. Trzmiele pracują w niższych temperaturach niż pszczoły, loty odbywają nawet w wietrzne i deszczowe dni. Z powodzeniem również dają sobie radę w szklarniach. Prowadzenie produkcji jest tajemnicą handlową każdego hodowcy borówki. Każdy wypracowuje swój własny system gospodarowania – mówi pan Arkadiusz Legucki. Owoce są zbierane ręcznie, natomiast opryskiwanie, koszenie trawy między rzędami odbywa się przy pomocy ciągnika Quantum 65V marki Case IH.



– W naszym przypadku traktor był w jakimś stopniu zrefundowany ze środków unijnych, co pozwoliło na dalszy rozwój gospodarstwa. Brałem pod uwagę różne marki ciągników jednak do Case IH przekonało mnie bogate wyposażenie i oszczędna jednostka napędowa. Quantum 65V jest wąskim ciągnikiem, tak bardzo przydatnym do jazdy w tunelach, jest niezawodny, łatwy w obsłudze, ma wystarczający zapas mocy, dzięki czemu nie musi pracować na sto procent możliwości. Poza tym dla mnie przede wszystkim liczy się jakość, dlatego wychodzę z założenia, że lepiej zapłacić więcej za sprzęt, który będzie dłużej służył – wyjaśnia rolnik.

W dobrych rękach

W gospodarstwie państwa Leguckich pierwszym ciągnikiem marki Case IH był model JX1070N o mocy 53kW/72KM. Kolejny reprezentant tej marki – Quantum 65V, grający pierwsze skrzypce w parku maszynowym, dotarł półtora roku temu. Całkowita szerokość 1 m i niewielki promień skrętu zapewniają doskonałe właściwości manewrowe, zwłaszcza w wąskich alejkach. Ta wysoce wydajna maszyna łączy w sobie najlepsze zalety kompaktowego ciągnika uniwersalnego z zaawansowanymi rozwiązaniami technologicznymi. – Oba ciągniki serwisujemy w firmie Piomar, z którą współpracujemy od sześciu lat. Osobiście jestem bardzo zadowolony z obsługi serwisu. Ostatnio miałem problem z elektroniką, panowie z serwisu przyjechali na miejsce, wystarczyło podpięcie komputera, bardzo szybko zdiagnozowali usterkę i ją usunęli. Do Quantum 65V wsiada się i się jedzie - po prostu. Uważam, że ciągniki marki Case IH są niezawodne, są warte swojej ceny. Sprzęt jest bardzo łatwy w obsłudze. Obniża koszty w naszym gospodarstwie, co ważniejsze, zyskujemy na czasie, wtedy praca pozwala na hobby - gram na gitarze, jeżdżę na nartach, aktywnie spędzam z rodziną wolny czas – śmieje się pan Arek. 

Modele dedykowane gospodarstwom owocowym, warzywnym oraz sadowniczym zapewniają komfortowe i ergonomiczne warunki pracy. Kompaktowa konstrukcja umożliwia manewrowanie. Łatwy dostęp, wygodny fotel kierowcy, dobra widoczność oraz logicznie rozmieszczone elementy sterujące zapewniają rolnikowi optymalny komfort. Dzięki niskiej kabinie można bez problemu poruszać się także w tunelach. Kabina jest wyposażona w wydajny system wentylacji, który zapewnia o 20% wyższą wydajność nawiewu, w związku z czym w kabinie może zostać wygenerowane większe nadciśnienie, zapobiegając przedostawaniu się szkodliwych chemikaliów do wnętrza kabiny. Wewnętrzne i zewnętrzne filtry usuwają cząsteczki kurzu, a dostępne opcjonalnie filtry węglowe zapewniają kierowcom tych ciągników dodatkową ochronę, jakże ważną podczas oprysków. Przekładnia z biegami pełzającymi zapewnia prędkości poniżej 300 m/h przy prędkości znamionowej do 40 km/h dostarczając w ten sposób optymalny stosunek przełożeń dla każdej pracy.

Plany na przyszłość

Rozwój gospodarstwa państwa Leguckich trwa ustawicznie. Do prac aktywnie włącza się żona pana Arka, która zamieniła chętnie miasto na wieś. W najbliższej przyszłości  planują wprowadzić przetwórstwo owoców: dżemy, soki, mrożonki, suszone owoce, kandyzowane. - W drodze do osiągnięcia sukcesu bardzo ważna jest cierpliwość i dążenie do celu, nie można bać się ryzykować – podkreśla pan Arkadiusz.  - Planuję również założyć hodowlę koni. Kolejne maszyny w naszym gospodarstwie z pewnością również będą czerwone. Ja zostanę przy Case IH. Uważam, że to bardzo dobry sprzęt – kwituje pan Legucki.

- Brałem pod uwagę różne marki ciągników jednak do Case IH przekonało mnie bogate wyposażenie i oszczędna jednostka napędowa. Quantum 65V jest wąskim ciągnikiem, tak bardzo przydatnym do jazdy w tunelach, jest niezawodny, łatwy w obsłudze, ma wystarczający zapas mocy, dzięki czemu nie musi pracować na sto procent możliwości. Poza tym dla mnie przede wszystkim liczy się jakość, dlatego wychodzę z założenia, że lepiej zapłacić więcej za sprzęt, który będzie dłużej służył. Całkowita szerokość 1 m i niewielki promień skrętu zapewniają doskonałe właściwości manewrowe, zwłaszcza w wąskich alejkach. Ta wysoce wydajna maszyna łączy w sobie najlepsze zalety kompaktowego ciągnika uniwersalnego z zaawansowanymi rozwiązaniami technologicznymi. Uważam, że ciągniki marki Case IH są niezawodne, są warte swojej ceny. Sprzęt jest bardzo łatwy w obsłudze. Obniża koszty w naszym gospodarstwie, co ważniejsze, zyskujemy na czasie.